Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przybył dopiero już dobrze po południu, ponury jak noc.
Pienił się ze złości, obsypując Abdullaha i Abuha wyzwiskami za to, że zdaniem jego, źle obszukali namioty zwłaszcza Europejczyka, który bezwątpienia przywiózł z obozu ekspedycji amerykańskiej ścisłe wskazówki co do miejsca, oznaczonego na tabliczce trójkątem.
Polecił im wracać natychmiast i dokonać ponownych poszukiwań w obozowisku Ibn Tassila.
— Potem podszedł do mnie — mówiła dziewczyna — i w gwałtownych słowach począł czynić zarzuty ojcu memu i mnie, że usiłowaliśmy go wywieść w pole, sprzedając tajemnicę emira uczonym „inglesi“. Poza tem twierdził, że ojciec mój pomimo danego przyrzeczenia wahał się oddać mu mnie za żonę, więc z konieczności musiał zabezpieczyć się, porywając mnie.
Umilkła na chwilę, pochylając w zmieszaniu głowę.
— Zapowiedział, że natychmiast po odnalezieniu skarbu udamy się do pierwszej lepszej wioski w górach, gdzie mułła da nam ślub! — wyszeptała wreszcie.
— Kulę dostanie, a nie ciebie! — rzekł porywczym tonem, a gdy dziewczyna rzuciła nań wdzięczne spojrzenie, dodał, poważniejąc:
— Jutro wrócimy do El Barrar! Zapomnij o El Terimie jak o złym śnie! Nikt nie weźmie cię