Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ta z rodu Tadż-el-Feher, lecz i żadna kobieta w całej Arabji! — mruknął do siebie i zwrócił się do Abdullaha.
— Jeszcze jedno! — powstrzymała go Dżailla, przystępując doń. — Wyjawię ci tajemnicę, lecz pamiętaj... żoną twoją nigdy nie zostanę!
Lekarz wzruszył lekceważąco ramionami, uśmiechając się równocześnie szyderczo.
— Zobaczymy! — rzucił przez zęby i począł wydawać Abdullahowi rozkazy.
— Żałyńskiego należy oswobodzić z więzów i odprowadzić lub odwieźć do El Barrar.
Abdullah skłonił się przesadnie.
— Będzie, jako rzekłeś! — zapewniał, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
— Czy nie mogłabym pomówić z nim? — ozwała się nieśmiało Dżailla, gdy Abdullah wraz ze swym towarzyszem znikł już poza załomami skał.
El Terim nachmurzył się.
— Nie! — odparł gniewnym tonem, nie patrząc na nią.
Dziewczyna przez chwilę stała z opuszczoną smutnie głową, poczem wolnym krokiem skierowała się ku otworowi jaskini.
Strażujący Arab podążał w jej ślad jak cień.
Znalazłszy się na swem posłaniu, Dżailla w tuliła głowę w miękką sierść owczych skór i łkała cicho, potrosze dlatego, że złamała przysięgę, daną kiedyś swej matce o chronieniu tajemnicy