Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w połowie zdania i wpatrzył się przenikliwie w pobladłą twarz dziewczyny.
Dżailla podniosła na niego zalane łzami oczy.
— Kocha go! — pomyślał w duchu lekarz, czując, jak zazdrość szarpie jego serce — Chyba, że... wyjawisz mi tajemnicę waszego rodu! — dokończył głośno.
Dziewczyna szarpnęła się wtył. Przez twarz jej przelatywały w błyskawicznem tempie zmieniające się uczucia.
Zrazu w oczach jej zamigotały błyskawice zgrozy i oburzenia, które następnie zmienił wyraz wahania się i walki z samą sobą.
Wreszcie z pod jej powiek wypłynęły powoli na policzki duże łzy... łzy rezygnacji.
Przeciągnęła kilkakrotnie dłonią po czole, jakgdyby odganiając jakieś natrętne, dokuczliwe myśli i, opuściwszy głowę na piersi, wyrzekła cichym, zaledwie dosłyszalnym szeptem jedno tylko słowo, świadczące o bezgranicznem w swej wielkości uczuciu, tkwiącem na dnie jej serca.
— Wyjawię!
Z oczu El Terima wytrysły błyski triumfu. Starcza twarz pokryła się momentalnie krwistemi plamami chciwości.
Opanował się jednak rychło i ochrypłym ze wzruszenia głosem zapytał skwapliwie.
— Wyjawisz?
Dziewczyna skinęła głową.