Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Obecnie namyśliłam się! — podjęła znów Dżailla — zostanę twoją żoną, lecz musisz spełnić jedno moje żądanie!
— Jakież to? Słucham! — wycedził przez zęby, uśmiechając się szyderczo kątami ust.
— Darujesz życie cudzoziemcowi, którego dzisiaj pojmali twoi ludzie!...
Utkwiła w jego twarzy wyczekujące, pełne niepokoju spojrzenie swych przepaścistych oczu.
El Terim namyślał się przez chwilę, poczem potrząsł przecząco głową.
— Z jakiej racji mam płacić za ciebie, skoro i tak jesteś w mem ręku! — mówił, odsłaniając w ironicznym uśmiechu bezzębne, sinością powleczone dziąsła.
Jęknęła głucho i zachwiała się na nogach.
El Terim podparł ją ramieniem.
Odsunęła się odeń ze wstrętem, który na twarzach obserwujących tę scenę włóczęgów wywołał uśmiechy złośliwego zadowolenia.
— Więc nie? — szepnęła, przeciągając dłonią po czole.
— Nie! — rzucił twardo lekarz, porozumiewając się wzrokiem z Abdullahem.
Ten skinął na swego towarzysza i uczynił ruch do odejścia.
— Zaczekajcie! — rozkazał El Terim.
— Cudzoziemiec umrze... chyba, że... — urwał