Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czej... czyż włóczyłby się po górach jak głodny szakal?
Ei Terim chwiał smutnie głową.
— Oto jak ten niewierny odpłaca mi za trudy, jakie poniosłem podczas leczenia go po upadku na ziemię!
Zamyślił się i po chwili rzekł jakgdyby do siebie.
— O... Allach... jakżeż niewdzięcznym potrafi być człowiek!
— Więc cóż z nim uczynić, panie? — powtórzył niecierpliwie Abdullah.
El Terim podniósł na niego wzrok.
— Puścić go wolno nie możemy... — zaczął po chwili.
— Nie możemy, panie! — przytwierdził gorąco Abdullah.
— Jakkolwiek brzydzę się przelewaniem krwi, nawet tak podłej, jak krew niewiernych, jednak tym razem sądzę, że musimy go..
Urwał i, zezując, obserwował chciwie twarz Dżailli.
— Zabić! — dokończył za niego wierny sługa.
El Terim skinął poważnie głową.
— Stanie się, jak rozkazałeś, panie! — zapewniał Abdullah, zabierając się do odejścia.
— Stój! — zabrzmiał zdławiony wzruszeniem głos Dżailli.