Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sil, jak ci wiadomo, panie, dał już za wygraną i powrócił do El-Barrar. Co z nim uczynić, panie? To niebezpieczny człowiek — dopytywał się natarczywie Abdullah, ogarniając od czasu do czasu szybkiem spojrzeniem Dżaillę, która blada, z rozszerzonemi przez lęk oczami zdawała się być martwą statuą, wyobrażającą „przerażenie“.
Lekarz namyślał się przez chwilę.
— Nie bronił się? — zapytał wreszcie.
— Napadliśmy na niego tak niespodziewanie, że nie zdążył użyć broni! — wyjaśniał Arab — skrępowany sznurami i strzeżony przez trzeciego z nas oczekuje teraz kary za wtrącanie się do spraw, które obchodzić powinny jedynie nas... mieszkańców tej ziemi!
El Terim ruchem głowy potakiwał słowom swego służącego.
— Prawda przez ciebie przemawia, chociaż Allach odmówił ci bogactw i dostojeństw! — rzekł po chwili poważnym tonem. — Przeklęty cudzoziemiec nie powinien mieszać się do sporów, jakie czasami wybuchają między prawowiernymi wyznawcami jedynego Boga, Allacha, i proroka jego, Mahometa, ktorego pamięć oby żyła wiecznie! Więc powiadasz, że ten „inglesi“ szpiegował nas?
Abdullah skinął energicznie głową.
— Szpiegował, o, panie mój... szpiegował! Ina-