Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

snego życia! O tem, abym wyjawiła ci tajemnicę rodu emira, nie marz nawet i we śnie!
Umilkła nagle, zdziwiona lekką obojętnością, z jaką porywczy zazwyczaj lekarz przyjmował jej słowa.
El Terim dostrzegł tymczasem wśród załomów skalnych Abdullaha, zbliżającego się śpiesznie w towarzystwie jednego z włóczęgów-rozbojników.
Uśmiechnął się przeto jadowicie i, przybrawszy znudzony wyraz twarzy, zwrócił się do dziewczyny.
— Mów dalej! — rzekł lekceważącym tonem.
Oblicze Dżailli pokryło się rumieńcem oburzenia.
— Krótkie będą moje słowa! — mówiła gwałtownie. — Oto istnieje dla ciebie jeszcze jedyna droga ratunku! Oddaj mnie ojcu... proś go o przebaczenie i... zrzeknij się mnie na zawsze! Pod tym tylko warunkiem błagać będę ojca, aby zemstę za krzywdę mą pozostawił niebu!
Po wąskich wargach lekarza przewinął się grymas szyderczego uśmiechu.
— Rada — dobra, i kto wie, czy nie postąpię według niej — mówił słodkim głosem, zezując kątami oczu w stronę zbliżających się szybkim krokiem Arabów.
Na twarzy Dżailli odbiło się zdumienie. Nie dostrzegła szyderczego uśmiechu lekarza, więc