Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wisz mi dobrowolnie tajemnicę rodu Tadż-el-Feher!
Zamiast odpowiedzi rzuciła mu drwiące pytanie:
— Tajemnicę emira? Czyżbyś już odnalazł miejsce, gdzie znajduje się skarb?
Usta lekarza bryznęły słowami brutalnego przekleństwa.
Słowa dziewczyny przywiodły mu na pamięć niepowodzenia, jakich doświadczał, poszukując skarbu.
Zerwał się jak wściekły i szybkiemi krokami począł przebiegać tam i zpowrotem niewielką płaszczyznę, rozciągającą się przed wejściem do jaskini.
Dziewczyna ironicznem spojrzeniem śledziła jego ruchy.
— Słuchaj pilnie, co powiem, El Terimie! — ozwała się po chwili. — Zastawiając sidła na innych, zaplątałeś się sam w taką matnię, że daremne będą twoje wszystkie usiłowania, aby się z niej oswobodzić. Podszedłeś nikczemnie mojego ojca, naraziłeś się na jego straszliwą zemstę, obraziłeś cały nasz ród, który umie dochodzić swych krzywd, i nie zyskałeś wzamian nic! Skarbu nie odszukasz, gdyż nie jesteś uczonym „mehendysem“, a choćbyś nawet natknął się trafem na niego, to i tak nie zdołasz wynieść stamtąd nietylko drobnej części skarbów, lecz i swego wła-