Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bą, gdyż po niedługiej chwili rzucił, wzruszając ramionami.
— Allach w swej mądrości i przenikliwości nie dał kobiecie duszy, więc pozbawił ją tem samem prawa rozstrzygania pytania, co jest złem, a co dobrem! Słowa twoje nie potrafią mnie dotknąć, lecz mogą snadnie wyprowadzić cierpliwość moją na manowce, gdzie się może zagubić w podmuchach gniewu i popędliwości!
Dziewczyna roześmiała się pogardliwie.
— Kpię z twoich czczych pogróżek, gdyż wiem, że czy wcześniej, czy później dotknie cię zemsta mego ojca, szlachetnego Ibn Tassila, który pracuje uczciwie, a nie trudni się rozbojem jak ty!
— Ojciec twój, jak to już mówiłem, powrócił do El Barrar, pozostawiając cię swemu losowi — rzekł prędko.
— Znam lepiej swego ojca niźli ty i wiem to, że nie spocznie dotąd, dopóki jatagan jego nie zabarwi się krwią twoją! — odparła z mocą.
Lekarzowi uczyniło się przez chwilę nieco nieprzyjemnie. Przybladł nawet z wrażenia, jakgdyby jatagan, o którym wspomniała dziewczyna, znajdował się już o włos od jego serca.
Zatrząsł się przeto ze złości i pytał ostrym głosem, zatapiając w twarzy Dżailli swe sępie spojrzenie.
— Dość tego! Przebrałaś już miarę mojej cierpliwości! Po raz ostatni zapytuję cię, czy wyja-