Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pełnie. Wiedział, że o powrocie do El Barrar niema co marzyć, chociażby nawet zdołał zgładzić ze świata Ibn Tassila, co zresztą stara się od paru dni uczynić Abdullah, jak dotąd jednakowoż bez powodzenia. Oprócz ojca Dżailli istniał przecież jego ród, z którym przecież niesposób było walczyć.
Jedyną radą było uciec z dziewczyną, aby zdala od El Barrar móc cieszyć się jej krasą i młodością.
Lecz uciec można było tylko ze skarbem.
To też lekarz budził równo ze świtaniem swą bandę i, pozostawiając zwykle na straży w jaskini Abdullaha, szperał wraz ze swymi ludźmi do zmierzchu w wąwozach i rozpadlinach w poszukiwaniu miejsca, którego znalezienie uczyniłoby go panem i pozwoliło uciec, gdzie pieprz rośnie, przed zemstą oszukanego przyjaciela.
Poza tem El Terim lękał się panicznie Żałyńskiego. Instynkt półdzikiego człowieka mówił mu, że Europejczyk wytęży wszystkie swe siły, aby oswobodzić Dżaillę.
Po nocach męczyły go straszliwe sny, w których nieodmiennie występował Żałyński, groźny i nieubłagany.
Abdullah, polujący na Ibn Tassila, doniósł mu że w otoczeniu ojca dziewczyny nie było „niewiernego psa“.
Wiadomość ta nie na żarty zatrwożyła El Te-