Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niewierny pies nie jest obcy jej sercu! Zaraz, panie, uczynię tak, jak rozkazałeś!
Odszedł ku jaskini i, wywoławszy trzech włóczęgów-rozbójników, uzbrojonych w karabinki i noże, powlókł się z nimi powoli zboczami góry i wkrótce znikł z oczu lekarza i paru Arabów, wygrzewających się na słońcu przed jaskinią.
El Terim udał się do jaskini. Przed wejściem do drugiej komory stał oparty plecami o ścianę ponury włóczęga—rozbójnik. Była to warta, strzegąca dzień i noc wyjścia z drugiej i trzeciej komory.
— Dziewczyna? — rzucił lekarz krótkie pytanie włóczędze.
— Przed chwilą zaglądałem do niej. Leży na skórach, lecz zdaje się, nie śpi! — odrzekł Arab.
El Terim, poleciwszy mu rozbudzić się za godzinę, rzucił się na stos owczych skór, próbując zasnąć, lecz głośny gwar sprzeczek Arabów, zabawiających się przy wejściu do jaskini grą w kości, spędzał sen z jego powiek.
Przewracał się z boku na bok, denerwując się coraz bardziej.
Nurtowała go niepewność, czy zdoła nareszcie natrafić na miejsce ukrytych skarbów, co jak dotąd nie zapowiadało się pomyślnie. Ogarniała go rozpacz na myśl, że niepodobieństwem jest przeszukanie setek wąwozów, rozbiegających się wachlarzowato we wszystkie strony od „Świętej Góry“.