Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ki, urywany oddech, wywołany zapewne zmęczeniem lub niepokojem.
Od strony namiotów dobiegł donośny okrzyk, na głos którego postać, stojąca obok Żałyńskiego, posunęła się żywo naprzód.
Arabowie rozmawiali teraz ze sobą, nie krępując się zupełnie. Mówili tak szybko, że Żałyński, który doskonale już poznał kilkadziesiąt najpospolitszych wyrazów ich języka, nie zrozumiał nic z ich rozmowy, przeplatanej częstemi wybuchami śmiechu.
Wreszcie umilkli, natomiast stukot i rumor, dochodzący od strony namiotów, poinformował Żałyńskiego o celu przeniknięcia Arabów do obozowiska. W namiotach najwyraźniej odbywało się plondrowanie. Jeden i drugi błysk zapalanych zapałek świadczył o intensywnych poszukiwaniach, dokonywanych pomiędzy nielicznemi sprzętami pod ciężkiemi płatami nieprzemakalnego płótna.
Plondrujący natrafili snać na latarkę, gdyż niebawem równe, mdłe światło wybiegło smugą poza odrzuconą nabok zasłonę otworu wejściowego namiotu Dżailii.
Żałyński widział teraz doskonale całe nieomal wnętrze namiotu i ciemne sylwety Arabów, to znikające co chwila w cieniu, to pojawiające się na tle żółtawego światła.
Jak Żałyński niebawem skonstatował, nocni