Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego posłyszał ciche, ostrożne stąpania skradającego się człowieka.
Żałyński zamarł w oczekiwaniu.
Stąpania co pewien czas ucichały zupełnie, co świadczyło o wahaniu się i ostrożności skradającego się. W jednej z takich chwil ciszy do uszu jego dobiegły słowa rozmowy, toczonej niskim, gardłowym szeptem.
Zdziwił się, gdyż szept ten wskazywał na to, że rozmawiający znajdowali się w bardzo bliskiej od niego odległości.
Chwila ciszy... znowu bezszelestne prawie stąpanie, i o kilka zaledwie kroków od Żałyńskiegc zaszarzały na ciemnem tle skał i przestrzeni dwie postaci, pochylone naprzód i przygięte nieco do ziemi.
Przez dłuższą chwilę zjawy te stały nieruchomo. Żałyńskiemu zdawało się, że chwila ta nie będzie miała końca. Miał je przed sobą tak blisko, że wystarczyłby jeden skok, aby znaleźć się pomiędzy niemi.
Wreszcie jedna z postaci, przypadłszy cichym, iście kocim ruchem do ziemi, poczęła posuwać się cicho w głąb obozowiska.
Żałyński rychło stracił ją z oczu.
Natomiast wyraźnie widział wciąż pochylonego jakgdyby do skoku Araba, który znajdował się odeń tak blisko, że słyszeć można było jego krót-