Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rego już teraz wyrywa się przyciszony okrzyk grozy!
Wtem... gdzieś woddali rozległ się szelest toczącego się wdół kamienia.
W jednej chwili przeraźliwe widziadła znikły, jakgdyby wsiąkając w nieprzeniknioną wzrokiem ciemność, otaczającą go ze wszystkich stron nieprzebytym murem.
Podniósł dłoń do czoła. Zroszone było obfitym potem.
— Co, u djabła! — mruknął, zły na siebie za swą zbytnią wrażliwość. — Histerja niczem u starej panny!
Drugi, tym razem nieco bliższy i wyraźniejszy szelest wstrząsnął nim całym i momentalnie doprowadził do równowagi. Nerwy zpowrotem stały się sprężyste i posłuszne jego woli.
Wytężył słuch, usiłując równocześnie przebić wzrokiem ścianę ciemności.
Po pewnym czasie szelest powtórzył się. Tym razem nie był to hałas, powstały od staczania się kamienia po zboczu osypiska, przypominał on raczej odgłos nieostrożnego lub zbyt energicznego stąpnięcia.
— Zwierz skradałby się ciszej! — błysnęło w umyśle Żałyńskiego.
Przez dłuższą chwilę panowała niczem nie zamącona cisza, lecz niebawem wyostrzony słuch