Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieli w ręku El Terima! Jakkolwiek niewielką mam nadzieję, aby ten łotr znajdował się dotąd w obozie ekspedycji, trzeba jednak udać się tam! A nuż uda się go pochwycić!
Oczy Araba zaświeciły ponurym blaskiem.
— Allach odda go w nasze ręce! A wówczas.... — umilkł, sapiąc przez chwilę z wściekłości. — Jedźmy tam, panie, natychmiast! Przed wschodem słońca będziemy zpowrotem! Przywlokę go tutaj na powrozie jak padlinę! — wybuchnął, zgrzytając zębami.
— Pojedziesz tam ze wszystkimi swoimi ludźmi, Ibn Tassilu! — tonem wojskowego rozkazu pouczał go Żałyński. — Otoczycie obozowisko pocichu, aby o ile się tam jeszcze znajduje, nie umknął wam wśród ciemności! Broń miejcie wpogotowiu nietylko w chwili otaczania obozowiska, lecz i w drodze, gdyż możliwe jest, że złoczyńca po sprzątnięciu Amerykanina i pochwyceniu Dżailli będzie chciał również skończyć i z tobą.
— Jemu wpierw śmierć pisana! — mruknął mściwie Ibn Tassil. — A ty, panie, co będziesz robił przez ten czas? — dorzucił pytająco.
Żałyński w krótkich słowach wyjaśnił mu, że nierozsądkiem byłoby w takiej chwili opuszczenie obozu przez wszystkich. On zostanie, gdyż traf może sprawić, że ludzie El Terima, kręcąc się tutaj wpobliżu, dadzą o sobie jakiś znak życia. Zresztą niewiadomo, co się stało z Hassanem.