Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i niełatwo wypuści go z swych mamiących i krzepkich uchwytów.
— Dobrze! — po chwilowem milczeniu ozwał się lotnik. — Dotąd wszystko jest zrozumiałe, o ile, naturalnie, w tej całej historji jest bodajby szczypta prawdy...
— Wątpisz, panie! — oburzył się lekko Ibn Tassil, poruszając się żywo. — Moja nieodżałowana Taisa zmarła niedawno temu, a ona, zważ, była córką córki emira! Pokażę ci w El—Barrar wszystko... i broń jego... i papiery, jakie po nim pozostały.
Żałyński pośpieszył go uspokoić.
— Wierzę ci, Ibn Tassilu! Jednej rzeczy pojąć nie mogę! Oto w jaki sposób pomóc ci ma Dżailla w osiągnięciu zamierzonego przez ciebie z El Terimem celu.
Arab otworzył już usta, aby wyjaśnić wątpliwości gościa, gdy wtem z poza namiotu, w którym znajdowali się pomordowani, wysunął się lekarz.
Ibn Tassil zamilkł, dając równocześnie znak Żałyńskiemu, aby miał się na baczności.
El Terim stanął przed nimi z uśmiechem na swej sępiej twarzy. Począł rozmawiać z Ibn Tassilem, wskazując ruchem głowy głębokie cienie, jakie kładły się na dnie wąwozu.
— Więc co czynić, panie? — zwrócił się Ibn Tassil do Żałyńskiego. — Noc już nadchodzi!