Przejdź do zawartości

Strona:Wacław Niezabitowski - Skarb Aarona.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żałyński poruszył się niespokojnie. Słowa dzisiejszego opowiadania Selima przewinęły się błyskawicą pod jego czaszką.
Rany, jakie według opowieści Selima widoczne były na twarzy sługi El Terima, nagły jego wyjazd, wściekłość lekarza, gdy zauważył rozmowę Selima z nim, i ta dziwna obojętność, zachowana przez Araba wobec ciał pomordowanych Europejczyków, przestroga, udzielona mu jeszcze w El-Barrar przez Dżaillę, aby nigdy nie pozostawał w pustyni sam na sam z El Terimem, wszystko to razem kłębiło się teraz w jego czaszce, łącząc się z sobą w potworną w swej grozie całość.
Zarzucił szybkiemi pytaniami Ibn Tassila.
Ten twierdził, że Mohammed udał się do El Barrar, gdyż lekarz przesłał przez niego pewne polecenia co do toku spraw gospodarstwa domowego.
Zdumiał się, gdy Żałyński powtórzył słowa Selima o ranach. Klął się, że nie wie nic o tem, gdyż Mohammed wyjechał przed świtem, kiedy on jeszcze spał.
Ale wypytywania te i wyraz twarzy Żałyńskiego wzbudziły w nim podejrzenie.
— Czemu pytasz o Mohammeda, panie? — rzekł, ściszając do szeptu głos. — Czyżbyś go, panie...
— Ibn Tassilu, musisz być ze mną szczery! Tylko w tym wypadku możesz nietylko zdemaskować złoczyńcę, lecz i sam unikniesz przez to