Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzyskie zapadły się w morze i nic już, nawet najdrobniejszy ich szczątek nie wskazywał miejsca, gdzie znalazły grób pod taflą rozedrganych słonecznymi blaskami fal.
Fidżi i Samoa nawiedzone zostały zrazu przez tak wściekłe orkany, że nie pozostała na nich ni jedna chata, ni jedna z palm, tworzących rozkoszne gaje, zachwycające dotąd wszystkich podróżników, którzy kiedykolwiek odwiedzali te zakątki, porównywane słusznie do legendarnego raju.
Porwane wściekłemi uderzeniami wichru, dmącego z niewiarygodną wprost szybkością, chaty, drzewa, nawet ciężkie złomy skał, nieprzyrosłe do opoki, unosiły się w powietrzu, jak lekkie pióra ptaków lub zeschłe liście drzew.
Wschodnio - południowa część Nowej Gwinei ze szczytami potężnych olbrzymów górskich, sięgającymi od czterech do sześciu tysięcy metrów, padła ofiarą paru, tak niszczycielskich wstrząsów, że konfiguracja terenu zmieniła swe kształty w przeciągu zaledwo kilkunastu minut. Szeroki łańcuch gór Charles Louis, poruszany wściekłemi drganiami skorupy ziemskiej, przesunął się na południe, na równiny, rozciągające się na zachód od zatoki Papuasów, pokrywając tę, najbar-