Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obłędny, niezdający już sobie sprawy z rzeczywistości, strach. Niektórzy z nich, wyczerpani snać wzruszeniem i przerażeniem, opadali powoli na kolana, lub wspierali się bezwładnem ciałem o burty i olinowania.
Ukradkiem spojrzał na stojącego obok niego porucznika.
Na czole jego błyszczały krople potu; usta miał ścięte, jakgdyby w ponurym grymasie. Brwi jego zbiegły się tak ku środkowi, że oczodoły znikły pod niemi zupełnie. Stał bez ruchu, zaciskając konwulsyjnie dłonie na mosiężnej ramie galeryjki.
W pewnym momencie z warg jego zerwał się cichy jęk.
Równocześnie na pomoście rozległo się parę krótkich, zdławionych w zaczątku zgrozą, okrzyków.
W tejże chwili śruba poczęła bić wodę. Statek drgnął i, niekierowany niczyją ręką, począł sunąć przed siebie.
Kapitan powrócił spojrzeniem ku skalnemu masywowi.
Pojął zrazu jęk Tomari i wykrzykniki i załogi.
Oto szczyt olbrzyma począł zasuwać się za strzępiaste płachty chmur.
Matsue poczuł, jak zgroza jeży mu włosy