Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na głowie, jak kończyny palców stają się coraz bardziej chłodnemi.
Nagle... olbrzym zachwiał się parokrotnie i nim kto na „Asuka-Maru“ zdołał objąć myślą chociażby nikły strzęp tego, co się działo przed jego oczyma, zwalił się wdół.
Piekielny łoskot i ryk miljonów burz targnął powietrzem. Na miejscu olbrzyma wykwitły ku górze ciemne ściany wody, wychluśniętej ogromem skalnym.
Nagły powiew wichru zatargał olinowaniem masztów, przeraźliwym świstem napełnił ciasne przejścia na pomoście i zaszamotał postaciami ludzkiemi, rzucając je o burty.
Matsue ostatkiem sił myśli i wzroku wparł się w miejsce, zasnuwające się coraz szybciej mgłą.
Doświadczone jego oczy dostrzegły białą ścianę, posuwającą się z przerażającą szybkością w stronę „Asuka Maru“.
— Śmierć! — zawirowało mu pod czaszką i bolesnym skurczem zatrzepotało w piersiach.
Machinalnie, nie zdając sobie najzupełniej sprawy z tego co robi, podniósł świstawkę do ust.
Ostry gwizd wpadł w ciszę, jak piorun!
Tomari zatoczył się i odrywając dłonie od