Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/505

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w wściekłość. Pragnął, aby w tymże momencie ukazało się w drzwiach żółte oblicze którego z marynarzy lub czarna twarz koka.
Z jakąż rozkoszą skierowałby ku niej lufę rewolweru!
Zajrzał mimochodem do kajuty Talao Matsue. Wiało z niej pustką i chłodem.
— Teraz do kajuty tamtych trzech! — mruknął przez zęby, udając się na przeciwną stronę statku.
Nie skradał się już ostrożnie, przeciwnie, szedł prędkim krokiem, budząc echo w kadłubie statku łoskotem swych stąpań.
— Śpią! — pomyślał, nadsłuchując przez chwilę pod drzwiami kajuty.
Z pewnym trudem wcisnął w palce złamanej ręki latarkę elektryczną.
Pchnął silnie drzwi zdrowem ramieniem. Nie były zamknięte. Uchyliły się cokolwiek, jak gdyby opierając się o coś od wewnątrz.
Pchnął powtórnie. Rozległ się głuchy łoskot... coś ciężkiego zsunęło się po deskach drzwi i padło na podłogę.
Drzwi rozwarły się do połowy!
Równocześnie jednak z poza nich buchnął na kurytarz wstrętny, zgniły odór.
Przezwyciężywszy obrzydzenie, stanął w progu, rozwierając szeroko drzwi.