Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piąc w jego twarzy wzrok, tchnący zimnem okrucieństwem.
— Zabij! — syknął Wyhowski, gryząc z bólu wargi aż do krwi.
Potrząsnął głową z ironicznym uśmiechem.
— Nie! Mogliśmy cię już zabić do tego czasu tysiąc razy, głupcze! Ale nie... potrzebny nam jesteś! Musisz nas nauczyć kierowania swym „Ptakiem“. Ale o tem potem! Teraz obserwujemy, jak sobie poradzi Tomari?
Jerzy modlił się w duchu, aby Amy nie zapomniała jego przestróg, jakie jej tylekroć udzielał, mając na myśli nieprzyjazne im sąsiedztwo.
Tomari dobiegał już do aeroplanu. — W chwili, gdy znajdował się odeń o dwadzieścia... trzydzieści zaledwie kroków, rozwarły się nagle drzwi kabiny i na skrzydle stanęła Amy z karabinem w ręku.
Matsue na ten widok zapomniał, zda się, o przeciwniku. Uniósł się, oswobadzając lewą rękę leżącego. Oczy jego błyszczały zmieszaniem i niepokojem.
Wyhowski, poczuwszy się nieco swobodniejszym, począł myśleć o napadzie. W jednej sekundzie jednak uprzytomnił sobie, że rzucenie się do gardła japończykowi nie doprowadzi do niczego, gdyż ten jednem szarp-