Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sunął się o krok ku zaskoczonemu japończykowi.
— Żółty psie! — syknął przez zęby — Jeszcze jedno słowo, a ty i twój Tomari padniecie z przedziurawionymi, podłymi łbami!
Talao Matsue cofał się powoli, nie spuszczając oka z błyszczącej w ręku przeciwnika broni.
— Oszukałeś nas! Tamta kobieta jest do niczego! Łono jej pozostanie na zawsze puste! — mruczał ponuro.
— Łżesz, psie wściekły! — wybuchnął Wyhowski. — Łżesz... Daisy sama poszła! Czy chcesz, abym celem przypomnienia ci tego poczęstował cię kulą, łotrze!
— My musimy mieć kobietę! — upierał się Matsue.
— Więc stwórzcie ją sobie lub znajdźcie!
— Myśmy już znaleźli... ona jest tam! — mruknął kapitan, wskazując ruchem głowy widniejącego z poza skał „Ptaka“.
Wyhowski skierował nań lufę rewolweru.
— Talao Matsue... przestań! Ta kobieta jest moją żoną! Rozumiesz, dziki człowieku? Żoną! I jeszcze jedno słowo, a...! — rzekł groźnie.
Japończyk zapadł w głęboką zadumę. Stał bez ruchu, wbiwszy oczy w ziemię.