Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kapitan dostrzegł przez szyby wierzchniej części budki bladą, zamazaną krwią, sączącą się z rany na głowie, twarz sternika.
Zatrzymał się przez chwilę i przeraźliwym głosem gwizdka przywołał bosmana i paru ludzi załogi.
Ruchem głowy wskazał bosmanowi budkę sternika. Za chwilę dwóch marynarzy sprowadziło po schodach na pokład słaniającego się z wyczerpania sternika, którego miejsce zajął inny.
— Co to było? — zduszonym głosem pytał porucznika Matsue.
Ten zamiast odpowiedzieć wyciągnął dłoń ku tyłowi okrętu.
Kapitan wparł w mgłę swe zmrużone od wytężenia oczy.
W odległości czterech, najwyżej pięciu mil wznosił się z morza wysoki szczyt, ogromem swym przewyższający, jak się zdumionym oczom starego wilka morskiego zdawało, świętą górę Fudżijama, którą nieraz widywał.
Boki szczytu poszarpane były uskokami, skaczącymi wdół prostopadłemi linjami. Gdzieniegdzie dawały się dostrzec zarysy wysmukłych iglic, biegnących w górę od czarnego masywu.