Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jeszcze raz... nie dostaniecie żadnej z nich dopóki ja będę je bronił! A obronić potrafię... wiedzcie o tem!
Dłoń jego mimowoli sięgnęła do kieszeni, w której nosił stale rewolwer.
Talao Matsue uśmiechnął się.
— Przyszliśmy tutaj bez broni! Ani ja, ni też Tomari nie posiadamy przy sobie nawet zwyczajnego marynarskiego noża! Naumyślnie zostawiliśmy je na statku, aby być wobec ciebie, europejczyku, lojalnymi. Nie używamy siły, chociaż przyszłoby to nam łatwo! Jesteśmy ludzie uczciwi. Mogliśmy przecież zwabić cię na „Asuka-Maru“ i tam obezwładnić, lub zabić nawet! Nie mógłbyś obronić wówczas swych kobiet, które obie okazałyby się w naszej mocy! Lecz nie chcieliśmy tak postąpić! Wybraliśmy drogę porozumienia. Ale ty nie chcesz uznać naszych praw do życia! Odmawiasz ich nam! W takim razie wiedz, biały człowieku, że zdobędziemy te prawa... siłą!
Powstał i ponurem spojrzeniem mierzył stojącego przed nim Wyhowskiego.
— Spróbujcie! — warknął ten przez zęby.
— Dobrze! Spróbujemy! — mówił nieustępliwie Matsue. — Przyjdziemy po kobietę wkrótce... ja i tamtych trzech! Tomari nie