Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wparł w Wyhowskiego twarde, nieustępliwe spojrzenie swych przenikliwych źrenic.
— Mister Wyhowski! — rozpoczął powoli. — Czy jest panu drogą ojczyzna, a raczej obecnie już tylko pamięć o niej?
Słowa Matsue były tak niezwykłe, zaś ton, jakim zostało wypowiedziane pytanie, brzmiał tak uroczyście, że Wyhowski przez chwilę mierzył japończyka zdumionym wzrokiem.
Kapitan oczekiwał cierpliwie słów odpowiedzi, nie spuszczając zeń swego spojrzenia.
Wyhowski wzruszył lekko ramionami.
— Bezwątpienia... tak! Czyż zresztą potrzeba pytać o to? — odparł z żywością.
Matsue położył przyjacielsko swą dłoń na jego kolanie.
— A gdyby dla jej wskrzeszenia potrzeba było pańskiego życia, czy nie cofnąłbyś się przed takiem poświęceniem? — pytał dalej.
Wyhowski zmarszczył brwi.
— Pan, panie kapitanie, zdaje się powątpiewać o tem? — rzekł zimno.
— Nie... nigdy! — zaprzeczył poważnie. — Słowa moje miały jedynie na celu wywołanie u pana odpowiedniego nastroju... takiego, w jakim znajdujemy się i my. Prędzej dzięki