Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzekł, że, rzeczywiście, panie śpią jeszcze i przebudzenia ich nie należy oczekiwać przed godziną ósmą.
— Wybornie! Możemy zatem porozmawiać swobodnie... ot, chociażby tutaj! — ucieszył się Matsue, wskazując taborety, rozmieszczone pod skrzydłem.
Zapalono papierosy.
Wyhowski z zaciekawieniem obserwował swych gości.
Jowialny zazwyczaj Matsue był dzisiaj niezwykle uroczystym. Palił zawzięcie papierosa, rzucając od czasu do czasu na Tomari bystre i, jak się zdawało Jerzemu, uporem jakiejś decyzji nacechowane spojrzenie. Tomari, przeciwnie, był niezwykle podnieconym. Przez gładko wygolone jego oblicze przewijały się co chwila chmury zadumy i rozdrażnienia. Palce jego niespokojnie błądziły po kieszeniach lub nerwowo szarpały guzy munduru.
Wyhowski był pewien, że przynieśli z sobą jakąś, pierwszorzędnej wartości, wiadomość, która wywrze decydujący wpływ na zmianę dotychczasowego losu ich wszystkich.
Wreszcie kapitan rzucił niedopałek papierosa w morze i, zdjąwszy czapkę, przeciągnął kilkakrotnie dłonią po szpakowatych włosach.