Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wodną oczy, Talao Matsue, walczył z naporem fal, bijącym w niego taranem.
Pomimo chaosu, jaki panował wokoło, doświadczony instynkt starego wilka morskiego pojął jedno: morze szalało, fale pędziły przed siebie, jak wściekłe, lecz w górze panował spokój.
Podmuchów wiatru nie było zupełnie!
Matsue dostrzegł paru z załogi, pomiędzy nimi i porucznika, trzymających się kurczowymi uchwytami rąk metalowych poręczy, okalających mostek kapitański.
Uchwyciwszy moment, gdy wstrząsy statku stały się mniej warjackimi, doczołgał się do swego pomocnika.
— Co się dzieje? — krzyknął, usiłując zagłuszyć szum wody, spływającej z pomostu.
Oficer wyciągnął dłoń ku tyłowi statku.
Wzrok starego wilka morskiego pobiegł w tym kierunku.
Zrazu nie dojrzał nic poza ścianą zielonkawej wody i piany, lecz po chwili przed oczyma jego zamajaczył w dali jakiś olbrzymi cień, zasłaniający swym ogromem linję horyzontu.
— Co to jest? — przemknęło mu błyskawicą pod czaszką — Tam przecież powinno być morze!