Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rego zatrzeszczały wszystkiego wiązania statku wyrwał go z osłupienia.
Rzucany niesamowitemi podrygiwaniami statku, czepiając się rękami o przytwierdzone do podłogi kajuty meble, dotarł do drzwi i, przebywszy jednym skokiem wąski kurytarz, znalazł się na schodach, wiodących na pokład.
Przebiegł je w parę sekund i wypadł na pokład.
Widok, jaki roztoczył się przez jego wzrokiem, był tak niezwykły, że dłuższej chwili potrzeba było, aby mógł zebrać chociażby strzępy myśli.
Spokojne dotychczas morze szalało.
Jakieś potworne, nieskoordynowane w swym biegu, fale waliły w statek raz po raz. Olbrzymie strumienie spienionej wody przewalały się przez pokład, szeleszcząc donośnie. Naokół, jak sięgnąć można było wzrokiem, kłębiły się, drgające w wściekłych podrzutach wiry i góry wodne, uderzając o siebie raz po raz. Mgła z rozbitej na pyłki wody zasłaniała prawie całkowicie horyzont, tak, iż oko zatracało granicę pomiędzy powierzchnią morza, a kłębiącemi się chmurami.
Przecierając zalewane co chwila pianą