Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

woli w jednakowem wciąż oddaleniu od lądu posuniesz statek wzdłuż brzegowej linji! Tak! Iść małą parą! Sądzę, że to niewielka jakaś wyspa, którą szybko okrążymy. Gdyby to było coś większego, to skierujemy się jeszcze więcej w lewo i przedostaniemy się na morze Nordenskjölda przez cieśninę pomiędzy wyspami Nowo-Sybirskiemi, a Lechowskiemi. Tak będzie najlepiej! No... idź pan już na górę! W razie, gdyby było coś ciekawego, przyślij pan po mnie!
Po wyjściu oficera sięgnął ręką po dziennik okrętowy w zamiarze zanotowania faktu natknięcia się na nieoznaczony na żadnej dotąd mapie ląd, gdy wtem głośne, urywane okrzyki, dobiegające aż tutaj z pokładu, uderzyły jego uszy. Podniósł się z fotelu i nadsłuchiwał przez chwilę. Okrzyki brzmiały coraz głośniej, coraz bezładniej. Wyczuć w nich można było akcenty zdumienia i lęku zarazem.
Porwał za czapkę i zwrócił się szybko ku drzwiom.
Nagle, gdy, rozwarłszy je, przestępował już próg, potworne targnięcie się statku rzuciło nim, jak piłką, w kąt kajuty.
Na chwilę prawie, że stracił przytomność.
Drugi, niemniej potężny wstrząs, od któ-