Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kapitan jest zdania, że wydarzenie to miało miejsce dzisiejszej nocy? — snuł dalej myśl swego zwierzchnika Tomari.
— Właśnie!
Porucznik potrząsnął głową niedowierzająco.
— Nie zdaje mi się! Ni ja, ni też bosman napewno nie spaliśmy na służbie... żadnego, chociażby najlżejszego znaku wybuchu wulkanicznego nie zauważyliśmy, a przecież wybuch taki nie mógł się odbyć tak.... na cicho! Zresztą nie widać nigdzie ni kawałka pumeksu, który w takim wypadku powinien bezwarunkowo znajdować się w olbrzymiej ilości na powierzchni morza!
Talao Matsue spojrzał na niego z lekkim podziwem. Wywody młodego „szczeniaka“ były tak logiczne, że nie sposób było nie zgodzić się z nimi.
— Może masz i rację! Tak... pumeksu niema zupełnie! — przyznał łaskawie, obrzucając zgrabną postać porucznika przyjaznem spojrzeniem — W każdym bądź razie, należy, o ile możności, zbadać tę sprawę, choćby już dla tej prostej przyczyny, że jesteśmy bodaj pierwsi, którzy natknęli się na wyrosły z pod wody ląd! Prawda? No... więc, poruczniku, weźmiesz kurs na lewą burtę i po-