Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyhowski cofnął się wtył, jak człowiek trafiony pociskiem.
— Obłąkany? — wyszeptał.
Obejrzał się poza siebie, na widniejący zdala samolot, jak gdyby obawiając się, że słowa ich mogą zostać usłyszane przez Amy.
Matsue w krótkich słowach zaznajomił go z faktem odnalezienia Deveya.
W dwa, niecałe zresztą, miesiące po rzuceniu „Asuka Maru“ na wyspę szalała przez jedenaście dni bez przerwy burza, która i im dotkliwie dała się we znaki. Na drugi, czy też trzeci dzień po uciszeniu się huraganu jeden z marynarzy natrafił przy zachodnim brzegu wyspy na łódź, w której znajdowało się pięciu ludzi, z których tylko jeden dawał słabe znaki życia. Jego też tylko zdołano uratować, tamci byli już trupami. Pomiędzy nieżywymi był jakiś, jak wywnioskowali z papierów, Reginald Athow, profesor z Londynu i trzech marynarzy z angielskiego krążownika „Sunbury“. Uratowanym był właśnie Devey. Widocznem było, że łódź długo błąkała się po morzu, gdyż tak Devey, jak i zmarli wyglądali, jak szkielety. Ocalony chorował długo, a gdy powrócił do zdrowia, okazało się, że przeżyte przezeń wypadki wpłynęły fatalnie na stan jego umysłu.