Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyhowski chwycił go za ramię.
— Ten sam! Czyżbyście posiadali o nim jakieś wiadomości? — pytał zduszonym przez wrażenie głosem, zaciskając coraz silniej palce na jego ramieniu.
— On jest tutaj! — odpowiedział Matsue, nadaremnie usiłując wyswobodzić swe ramię z uścisku.
Wyhowski zatoczył się, jak pijany. Twarz jego stała się nagle tak blada, że Tomari podskoczył, aby podeprzeć go swem ramieniem.
Matsue ze zdziwieniem i pewnego rodzaju niepokojem spoglądał na przybysza.
Lecz twarz Wyhowskiego szybko przybrała z powrotem zwykły, dotychczasowy wygląd.
— Tutaj... to znaczy, na wyspie? — zapytał.
Matsue skinął potwierdzająco głową.
Podejrzliwem spojrzeniem obwiódł obu oficerów i stojących poza nimi marynarzy.
Zrozumieli go. Dziwną zapewne wydawała się przybyszowi nieobecność Deveya.
— Musimy go trzymać w zamknięciu — wyjaśnił kapitan.
Na oblicze lotnika wybiegły rumieńce oburzenia.
— Obłąkany... warjat — ciągnął dalej Matsue.