Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żu strzaskanego aparatu, ciszę rozdarł huk rewolwerowego strzału.
To kapitan Sado udał się w krainę śmierci wślad za swym cesarzem i miljonami swych braci.
Podumał chwilę nad stygnącemi zwłokami lotnika i powlókł się z powrotem ku „Ptakowi“. Jednak w połowie drogi zawrócił, gdyż przyszło mu na myśl, że może chociaż jeden z rezerwuarów benzynowych strzaskanego aparatu ocalał cudem. Po drobiazgowem sprawdzeniu okazało się, że z czterech rezerwuarów trzy były całe. Przenosił więc w wiadrze na „Ptaka“ do samego świtu drogocenny płyn, uzupełniając nim ekspens benzyny, spowodowany drogą ostatnich dni. Zmęczony pracą, zdrzemnął się, siedząc na kamieniu w pobliżu „Ptaka“.
Zbudził go ze snu brak tchu. Zaczerpnął całą piersią powietrza i w tejże samej chwili począł się krztusić. Przed oczyma jego zatańczyły nagle ogniste koła. Czuł, że lada chwila straci przytomność. Odetchnął głęboko jeszcze raz i nagle... zrozumiał. Otaczał go jakiś trujący gaz. Zwlókł się z kamienia i zataczając się, jak pijany, z nadzwyczajnym trudem wdrapał się po skrzydle aparatu do swej kabiny. Na szczęście, ze względu