Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na deszcz okna tak kabiny, jak i kajuty nie były otwarte.
Niemal po omacku manewrował przyrządami, wprowadzającymi silniki w ruch. Aparat potoczył się po płaszczyźnie i, poderwany nagłym podmuchem wiatru, wzniósł się niebawem w powietrze.
Skierował „Ptaka“ na północ i, wzniósłszy się ponad prądy powietrzne, dowlókł się do kurytarza, gdzie we wpuszczonych w ściany kadłuba aparatu szafkach znajdowało się parę butli z tlenem.
Za chwilę ciężkie, duszne powietrze stało się o tyle lepszem, iż nie odczuwał już więcej zawrotów głowy.
Leciał tak godzin cztery, zanim odważył się uchylić nieco okno. Rzeźwe, chłodne powiewy wdarły się przez nie.
Trująca fala szła zatem z południa.
Wzdrygnął się na wspomnienie tej nocy.
Rozwarł oczy i wychyliwszy się przez okno, począł rozglądać przez szkła horyzont.
Daleko... daleko, wprost przed dziobem aparatu zamajaczyła wąska, ciemno-szara kreska.
— Chmura? — pomyślał zrazu, lecz niebawem przekonał się, że przed nim widnieje ląd, niezbyt zresztą rozległy. Studjował