Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wyhowski usiłował odtworzyć w pamięci wypadki, jakich los kazał im być świadkami.
Następnego poranka po odjeździe krążownika, przebudziwszy się z długiego, ciężkiego snu, dostrzegł z przerażeniem, że w stronie wyjścia zatoki w morze wznosi się ku górze szerokie pasmo czarnego dymu. Pierwszą myślą jego było przypuszczenie, że dym ten pochodzi z kominów „Idaho“, który widocznie nie zdołał przedostać się jeszcze poza przeszkodę. Lecz po namyśle i szczegółowej obserwacji przez lunetę zjawiska doszedł do przekonania, że dym ten wydobywać się może tylko z krateru.
W przekonaniu tem utwierdziły go głuche pomruki, jak gdyby ciężkie westchnienia, dobiegające jego uszu pomimo oddalonego huku wybuchów w głębi lądu.
Pomruków tych westchnień ni on, ni też nikt z załogi krążownika wczoraj, jeszcze nie zauważył.
Błyskawicznem spojrzeniem obrzucił motory i głośnym dzwonkiem telefonu, łączącego jego kabinę z kajutą, zbudził towarzyszki ze snu.
— Baczność... startujemy! — rzucił krót-