Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ucierpiała przy tem również! Kto wie... może te tylko statki ocalały?
— To niemożliwe! — wyjąkał blady, jak trup Wayne. — Lwia część naszej siły morskiej!
Usta Selwina skrzywiły się w niedostrzegalnym prawie uśmiechu ironji.
— Możliwe, kochany komendancie, zupełnie możliwe! W momentach ogólnej tragedji świata... phi... czemuż tylko flota ma pozostać nienaruszoną? Powszechna zagłada i... finita la comedia! — mówił napoły serjo, napoły żartobliwie.
Do kajuty wszedł starszy oficer krążownika, kapitan Rawlinson, meldując o gotowości oddziału minierów, przeznaczonego do wysadzenia zatoru w zatoce.
— Chodźmy panowie na pokład przyjrzeć się tym zuchom! — zaproponował swym gościom Wayne.
Projekt ten powitał Wyhowski z radością, gdyż atmosfera kajuty, przesiąknięta niepokojem i zdenerwowaniem, oddziaływała na niego przygnębiająco.
Dość już miał tych niezliczonych nazw wulkanów, tych wiadomości o zniszczeniu i zagładzie! Pragnął znów ujrzeć twarze, na