Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

terów bliźniąt hawajskich! — po dłuższej obserwacji zauważył Jagger.
— Ba! — dorzucił geolog. — Obliczam jego obwód na dwadzieścia, conajmniej, kilometrów!
Jagger skinął głową, potwierdzając temsamem obliczenia kolegi.
— Lawa! — zakrzyknął tenże po chwili.
— Gdzie... gdzie? — gorączkowo dopytywał doktór.
Selwin wskazał ręką nikłe błyski ognia w oddaleniu kilkunastu kilometrów od krateru. Błyski te, przy świetle kolumny, wznoszącej się z krateru, robiły wrażenie nikłych iskier.
— Ależ to nie możliwe! — wyjąkał zmieszanym głosem Jagger. — Lawa... w takiem olbrzymiem oddaleniu od krateru... zaledwie w półtorej godziny od momentu wybuchu! Musiałaby to być rzeka chyba, a nie strumień lawy!
— I tak jest, gdyż to niezwykły wulkan! To nie jakiś tam Wezuwiusz, lub Santoryn! — stwierdził z zapałem Selwin, poczem począł prosić Wyhowskiego, aby opuścił się nieco niżej i zbliżył ku kolumnie ognia.
Lecz ten oparł się temu stanowczo. Obawiał się, aby aparat nie wpadł w tak potęż-