Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc cóż? Mamy podnieść się stąd natychmiast? — po chwili namysłu rzekł niezdecydowanie doktór.
— W każdym razie trzeba być przygotowanym do odlotu — zadecydował Wyhowski, zasiadając przy kole sterowem.
Wypróbował motory: działały bez zarzutu. To samo duże reflektorowe lampy, umieszczone na przodzie samolotu.
Selwin, poszeptawszy z Jaggerem, otworzył drzwi, wychodzące na skrzydło, z którego po metalowej drabince dostał się na ziemię.
Jagger wychylił się za nim.
— Drży! Słowo daje drży! — krzyczał z dołu geolog.
— Nie mylisz się? — pytał niespokojnie doktór.
— Ależ drży napewno! — zaręczał Selwin — Wy tam, na górze nie odczuwacie tego z tej przyczyny, że płozy aparatu nie dotykają bezpośrednio ziemi, a spoczywają na powłoce śniegu!
Wyhowski w paru sekundach znalazł się obok niego.
Rzeczywiście, geolog miał rację.
Skorupę ziemi przebiegało co chwila drżenie. Nie było to owo kołysanie się gruntu, zwalające człowieka z nóg, nie były to wstrzą-