Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

goś podobnego nie widziałem.
Beznadziejność ogarnia człowieka, gdy patrzy na to! Jakaż przeraźliwa pustka. W Himalajach też są regjony, tchnące martwotą, lecz poniżej nich wre, pulsuje życie... roślinność... zwierzęta i ludzie wreszcie. A tutaj nic i nic. Spójrz pan tylko! U podnóża gór pustka... na zboczach ich pustka... na szczytach również. Oszaleć wprost można, takie przygnębiające wrażenie czyni to na człowieku. Żeby chociaż ten wulkan! — dorzucił po krótkiej chwili milczenia.
— Ba! — zaśmiał się lotnik. — Trudno będzie natrafić na niego wśród tylu szczytów. Trzebaby chyba przelatywać nad każdym wierzchołkiem i badać, czy nie posiada krateru.
Doktór zafrasował się nieco.
Pojął, że sprawa przedstawia się o wiele trudniej, niż sobie wyobrażała wyprawa podczas długich dysput, toczonych na pokładzie „Idaho“.
Rzeczywiście, jak tu natrafić na wulkan, jeśli ten w tej chwili nie daje znaku życia o sobie? Oglądanie każdego z osobna szczytu, wobec ich mnogości było rzeczą wręcz niemożliwą. Zresztą krater wulkanu mógł być doskonale zamaskowany przez zwiesza-