Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzucił przez zęby, trąc zapamiętale dłonią czoło. — Co za lekkomyślność! I mówisz, że pani Daisy słyszała nas?
— Nietylko ona! I kuzynka Amy i ja również słyszeliśmy, niechcący zresztą, waszą rozmowę.
Devey przygryzł wargi i wpatrzył się nieruchomie w błyszczącą tarczę gongu, wiszącego na ścianie.
— A czy rzeczywiście dzieje się coś takiego na północy? — zapytał jakgdyby od niechcenia, Wyhowski.
Profesor ocknął się z zadumy. Przez chwilę patrzał osowiałym nieco wzrokiem na interlokutora, który sądząc, że słowa jego nie zostały przezeń zrozumiane, powtórzył je.
Devey skrzywił się niechętnie.
— Cóż znowu! — burknął, powstając. — Głupie plotki i nic więcej! Zjawiska... zjawiska! Też dobre sobie! Zwykły raport stacji meteorologicznej rozdmuchiwać do takich potwornych rozmiarów! To tylko naprawdę kobiety potrafią!
— No.. a te wybuchy? — rzucił spokojnym tonem Wyhowski.
Profesor odwrócił oczy na bok.
— Cóż wybuchy... nic! Wulkany były zawsze i będą dotąd, dopóki...