Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dopóki istnieć będzie i ziemia! — przerwał żartobliwie Wyhowski. — Z jej końcem znikną wulkany... jak zresztą zniknie i wszystko! Prawda? — zaśmiał się, ujmując Deveya pod ramię.
Ten spojrzał na niego podejrzliwie.
— Uhm! Tak... masz rację! — mruknął po chwili i, uścisnąwszy silnie dłoń Jerzego, udał się do swego gabinetu.
— Nie nas, braciszku, brać na plewy! Coś w tem jest jednak, skoro się tak denerwujesz! — szeptał do siebie Wyhowski, ścigając wzrokiem odchodzącego.
I w tejże samej chwili zauważył, że figura Deveya, wyprostowana zazwyczaj i posiadająca ruchy zdecydowane i elastyczne, dzisiaj jest jakgdyby nieco przygarbioną i pozbawioną cech zwykłej elegancji.


II

Kapitan wielorybniczego japońskiego statku „Asuka-Maru“, krępy, o pooranej wiatrami północnych mórz twarzy, Talao Matsue, wytrzeszczył na swego pomocnika, porucznika Tomari, okrągłe ze zdumienia oczy.
— Ląd! Zmysły straciłeś, chłopcze, czy co takiego u licha! — wybełkotał, spuszczając