Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mieszkańcy wiosek pierzchli, pozostawiając kilkuset zabitych i rannych.
Wówczas wysunęli się naprzód oficerowie marynarki i krótkiemi, ostremi słowami komendy zapanowali rychło nad zrozpaczonym tłumem.
Szalupy poczęły zabierać tylko kobiety i dzieci, przewożąc je do najbliżej stojących okrętów.
Godzina upływała za godzinąą, a jeszcze żaden z mężczyzn nie stanął nogą na pokładzie.
Wyczerpała się wreszcie cierpliwość ojców, mężów i braci, pochmurnem wejrzeniem obserwujących odjazd swych żon i córek.
Rozległy się szepty i nawoływania, zrazu nieśmiałe, następnie coraz bardziej energiczne i szara masa poczęła posuwać się ku gromadom kobiet i dzieci, jak gdyby w zamiarze zepchnięcia ich na bok.
Ale „ludzie morza“ czuwali.
Szybkie, urywane głosy komend i szeregi marynarzy, wspomagane już teraz przez oddziały żołnierzy lądowych, skierowały lufy karabinów ku nadciągającemu tłumowi.
Tłum zaszamotał się, jak gdyby w zamia-