Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zostały w jednej chwili złamane i poszarpane. Tłum wydzierał żołnierzom broń z ręki i z jej pomocą torował sobie drogę ku wagonom.
Gdzieniegdzie wybuchały bójki, w których brały udział tysiące ludzi.
Ci, którzy zdołali się wedrzeć na lokomotywy, rewolwerami i nożami zmuszali maszynistów do natychmiastowego wyruszania, nie bacząc, że koła gniotły na miazgę ciała tych, których fale tłumu zepchnęły pod wagony.
Wreszcie wszystkie, jakie zdołano przygotować pociągi odeszły, zabierając zaledwie nikłą część tłumów.
Wówczas rozwścieczone gromady rzuciły się na służbę kolejową, mordując i pastwiąc się nad niewinnymi ofiarami. Rozrywano w kawałki urzędników i robotników stacyjnych, którzy przed chwilą, nie myśląc o własnem bezpieczeństwie, nadzwyczajnym wysiłkiem energi i woli zdołali zestawić kilkaset pociągów, dokonywując istotnie cudu.
Ale tłum, zawiedziony w swych rachubach, gnany bezmiernem przerażeniem, obłąkany z wściekłości, tłum, z którego wykrzywionych konwulsyjnie twarzy wyzierała „bestja ludzka“, musiał mieć ofiary, musiał wyładować na kimś swą złość, zapłacić za zawód