Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W ciągu kilkunastu minut twarze tłoczącego się tłumu pokryły się cienką warstwą czarnego, tłustego popiołu.
Ludzie wyglądali strasznie. Na uczernionych, jakgdyby sadzami twarzach malowały się paniczny lęk i wściekłość. Białka oczu połyskiwały złowrogo, zaciśnięte pięści spadały na głowy tamujących drogę, zakrzywione kurczowo palce wszczepiały się w gardziele słabszych, odrzucając ich na bok.
Kto padł, ten już nie podnosił się więcej.
Pełne wściekłości krzyki mężczyzn, torujących sobie drogę nożem lub rewolwerem, histeryczne płacze kobiet i rzewne szlochanie dzieci, mieszały się z przeraźliwym jękiem tratowanych, łącząc się w jakiś potworny, potępieńczy gwar.
Przy pociągach działy się iście dantejskie sceny.
Gromady ludzkie wdzierały się do wnętrza wagonów, broniąc innym dostępu ciosami noży. Silniejsi spychali słabszych ze stopni i platform lub poprostu wyrzucali przez okna. Dachy wagonów, stopnie, bufory oblepione były drgającą bezustannie masą ludzką, wyjącą przeraźliwymi głosami.
Szeregi karabinierów i wojska, usiłujące zaprowadzić jaki—taki ład wśród tych tłumów,