Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nic takiego! Zwykły wybuch pupila pana Martini! Widocznie nie wyszumiał się on należycie od czasów młodości i przypomniał sobie obecnie dawne lata — odrzekł, nadając swemu głosowi żartobliwy ton.
— Tak jestem przejęta przebiegiem dzisiejszego dnia, że te grzmoty przestraszyły mnie nie na żarty — tłumaczyła się.
— Wierzę... to może każdego wyprowadzić z równowagi — odrzekł swobodnie. — Pani Daisy zapewne już leży w omdleniu? — żartował dalej.
Amy uśmiechnęła się.
— Śpi, jak suseł! Tak była przerażona dzisiejszemi przeżyciami, że poleciła przenieść swe łóżko do mego pokoju, oświadczając, że za żadne skarby nie pozostanie samą.
— Dobry sen! Przy takich bezustannych wybuchach! — zaśmiał się wesoło.
— Ale niebezpieczeństwa niema? — zapytała niespokojnie Amy.
— Najmniejszego... zresztą... czuwam nad twym spokojem, kuzynko — rzekł, podnosząc powtórnie jej dłoń do swych ust.
— Wiem... przez pamięć dla Edwarda — wyszeptała cicho.
Spojrzał na nią swemi ciemnemi źrenica-