Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiem, nie zwrócił uwagi, że od pewnej chwili na kurytarzach hotelu panował ożywiony ruch.
Takiż ruch i gwar biegł od ulic miasta.
Co chwila ostrym rzegotem brzęczał klakson przebiegającego szybko auta. W ciszę nocy wdzierało się szybkie, jak gdyby dławiące się pośpiechem, furkotanie motorów motocykli; od czasu do czasu szczękały podkowy galopującego konia.
Otworzył drzwi.
Przed nim, w kokieteryjnym czepeczku na głowie, stała hotelowa „cameriera“.
— Jedna z „signor“, które przybyły z panem, prosi pana do siebie. Czeka w saloniku! — wyszczebiotała, dygając.
Doprowadził szybko swój ubiór do porządku i udał się za pokojówką przez kurytarze, po których snuła się służba, śpiesząca na odgłos alarmujących dzwonków gości, zaniepokojonych wybuchem wulkanu.
Pokój Amy oddzielał od pokoju pani Athow mały salonik.
W uchylonych drzwiach pokoju lady Devey ujrzał jasną główkę kuzynki.
— Co to, Jerzy? — zapytała, wyciągając ku niemu dłoń przez szparę.
Wyhowski podniósł ją do ust.