Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

terrakotowa posadzka balkonu zadrżała lekko raz i drugi.
Ze zbocza góry wytrysnęły nagle ku niebiosom olśniewająco — jaskrawe fontanny ognia.
Gęsty, czarny dym, jak gdyby wachlarzem, przesłonił ognisty słup dawnego krateru.
Huki stawały się z każdą chwilą coraz donośniejsze. Od czasu do czasu stupiorunowy grzmot wstrząsał powietrzem.
Niebo nad całą górą stało w ogniu, jak podczas pożaru największego miasta.
W pewnej chwili Wyhowski zerwał się z fotelu, odrzucając na bok kołdrę.
Po zboczu góry toczyła się powolnym ruchem w dół ognista ściana, rozszerzająca się coraz więcej z każdym momentem.
W powrotnej drodze z obserwatorjum Wyhowski widział setki domków, stojących samotnie w cieniu winnic i sercem jego zatargało nagłe wzruszenie na myśl, jaka nieopisana groza panuje teraz w umysłach ich mieszkańców na widok nieuchronnej zagłady, zbliżającej się ku nim.
Mocne stukanie w drzwi pokoju wyrwało go z odrętwienia.
Pochłonięty całkowicie straszliwym wido-