Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Piękny i przejmujący zarazem w swej grozie widok uderzył jego oczy.
Ze szczytu Wezuwiusza strzelał w górę na olbrzymią wysokość słup ognia.
Odbierało się wrażenie, że to rakieta, jakie zazwyczaj uświetniają uroczystości ludowe.
Jaskrawe światło zalewało wierzchołek góry oraz jej zbocza. Widać było wyraźnie ciemny pas winnic, okalających zbitym pierścieniem zbocza góry. Wyhowskiemu zdawało się nawet przez moment, że dostrzega masywne zabudowania obserwatorjum.
— Pupil nie jest znów tak bardzo potulny, jak zaręczał poczciwy staruszek! — szepnął cicho Wyhowski, wspominając profesora Martiniego.
Równocześnie przyszło mu na myśl, że wybuch ten oznaczać może również zbliżanie się chwili powstania nowego krateru i postanowił przesiedzieć do rana na balkonie.
Ubrał się przeto śpiesznie i, otuliwszy nogi kołdrą, zasiadł na wytoczonym z pokoju wygodnym fotelu.
Palił papierosa za papierosem. Upłynęła tak godzina... dwie. Już zamyślał powrócić do łóżka, gdy wtem rozległ się donośny huk;