Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obszarze Bułgarji, powtarzających się tam już od szeregu tygodni?
— Lub wybuchu podmorskiego wulkanu w zatoce Koryntu? — poddał Wyhowski.
Profesor zamyślił się, utkwiwszy wzrok w poszarpanych linjach brzegów greckich.
— Nie... to niemożliwe! — ozwał się po chwili. — Wstrząs, pomimo zbaczań, miał zdecydowany kierunek z północy na południo-zachód. A co do półwyspu greckiego, to, zdaniem mojem, czeka go, a zwłaszcza Peloponez, smutny los. Taki podmorski wulkan, jeszcze tak blisko wybrzeży, to naprawdę groźna rzecz!
Wyhowski otworzył usta, pragnąc zapytać profesora o pogląd jego na sygnalizowane w prasie trzęsienie ziemi w Maine, jednym ze stanów Ameryki Północnej, gdy do gabinetu wbiegł szybko młody człowiek, zadyszany od szybkiego biegu.
Ujrzawszy obcych, przybysz zmieszał się nieco i zawahał.
Martini posunął się ku niemu z żywością.
Przybyły cofnął się za próg i gwałtownymi znakami przyzywał profesora ku sobie.
Martini, przeprosiwszy gości, wyszedł, przymykając starannie drzwi.
Po chwili powrócił sam. Wyhowski, obda-